Przyjmujemy zwykle dwie strategie szukania sensu – czyli szczęścia – w życiu. Pierwsza: ustawiasz standardy jak najwyżej i próbujesz im sprostać. Powiedzmy, że twoim standardem literackim jest nagroda Nike. Pięknie. Tyle że jeśli nagroda Nike decyduje o twoim szczęściu i spełnieniu, to szczęśliwy będziesz raz w życiu, jak tę Nike dostaniesz. Ani grama więcej. Takie strategie maksymalistyczne są, paradoksalnie, strategiami ograniczającymi, wręcz samobójczymi. Iwaszkiewicz, Márai – nieszczęśliwi. Być może dlatego, że wielki intelekt podsuwał im wysokie standardy, do których świat nie pasował. Żadna kobieta nie będzie tak wspaniała jak Kławdia Chauchat z „Czarodziejskiej góry”. Więc jeśli to jest twój cel, to skazujesz się na klęskę. Nie zwiążesz się z madame Chauchat, bo to nierealne. Ale też nie pokochasz do końca innej kobiety, bo to już nie będzie to.
Strategia druga jest taka: zrobić ze sobą coś takiego, żeby umieć być szczęśliwym z powodu wypicia filiżanki zielonej herbaty. Jeśli to umiesz, to możesz być szczęśliwy codziennie. I to dwa razy dziennie.